Wkleję tu... opis filmu Pasażerka w reżyserii Andrzeja Munka. Nie jestem z niej zadowolona, ale - nie wdając się w szczegóły - pisałam ją dla... kolegi, a przed terminem na pewno już bym nic nie wymyśliła.
"Pasażerka". Wybrałam go, zaciekawiona opisem - pierwszy raz spotkałam się z niedokończonym, a jednak dokończonym filmem, jeśli wiecie, co mam na myśli.
Pierwsze zdjęcie statku wywołało u mnie skojarzenie z Titanicem, choć - paradoksalnie - owego klasyku nigdy nie oglądałam. Wprowadzenie, nawet trafne porównanie statku (czy on miał jakąś nazwę?) do wyspy na morzu przeszłości i przyszłości, na której liczy się tylko dziś. Pierwsza opowiedziana historia od razu wzbudziła we mnie podejrzenia - kończy się za szybko, jest dość gładka i idealna. Nie uważam, że dobrym posunięciem było opowiedzenie mężowi - wszak wydawali się być kochającym małżeństwem - tak zmienionej wersji. Gdyby kochał, zrozumiałby, a okłamanie go tylko przyczyniło się do większych wyrzutów sumienia. Nie mniej, jest to jej decyzja, być może spowodowana troską o ukochanego, a nie o własne dobre imię.
Potem - właściwie w trochę niezrozumiałych dla mnie okolicznościach, choć mogłam przeoczyć jakieś kluczowe stwierdzenie - rozpoczyna się właściwy wątek. Naprawdę ciekawe było spojrzeć na to z perspektywy Niemki, nie tak znowu złej kobiety. Jej zawiść czy milczenie w stosunku do podwładnej są całkowicie wytłumaczalne, lecz podchody i, mimo wszystko, chronienie Marty już nie.
Naprawdę zapisała mi się w pamięci scena wprowadzania dzieci do komory. Na początku nie skojarzyłam faktów, a zaraz potem uderzyło mnie to z godnym refleksu impetem. One idą na śmierć, wszystkie, a ten gościu, tak żartobliwie podrzucający puszki, będzie katem. Młody żołnierz niemiecki, który pozwolił dziewczynce pogłaskać swojego psa, pozwolił na ostatnią chwilę radości, podziałał na emocje i wyobrażenie sobie okrucieństwa tych dwóch wojen światowych. Że nic nie czekało na nich w życiu, podobnie jak tysięcy innych - że zginęły, nie mając mawet szansy na trochę życia. Podziałał to lepiej niż jakikolwiek podręcznik czy nauczyciel historii. Epizod przypomniał mi jednocześnie, że zawsze byliśmy i zawsze będziemy, bez względu na czyny czy narodowość - po prostu ludźmi. Być może była tam zawarta jakaś symbolika - ja dostrzegłam tylko ludzkie odruchy.
Nawiązując do tej sceny, nie wiem, dlaczego strażniczka tak bardzo przeżywała okazanie chwili słabości swojemu pupilkowi czy tam wrogowi. Tak czy siak, miała nad nią władzę, a w ich prywatnej wojnie to tylko przeważało szalę na korzyść Niemki. Swoją drogą, zdziwiło mnie, że Polka nie zareagowała jakoś szczególnie na widok ostatniego pochodu dzieci, choć zasłaniała oczy, widząc umierającego psa.
Wątek Tadeusza i Marty był dla mnie bardzo dziwny. Bardzo, podchodzący pod głupotę. Widząc oficerkę w szpitalu, powinien od razu do niej podbiec, a nie czule żegnać się z ukochaną - trochę realiów. Jako, że mam stosunek do miłości jaki mam, nie będę tego (i wielu innych scen) komentować.
Następna sprawa była to wizyta komisji. Skoro Marta była taka odważna, czemu nie zaprzeczyła oczywistym kłamstwom? Przy przedstawicielach nic by jej nie zrobili, a nawet mogliby ją zabrać ze sobą.
Nie jestem pewna, czy układam chronologicznie, ale scena z "festynem" w obozie była co najmniej niewyjaśniona. Jak sama narratorka mówi "nie przeczuwała, że to tylko impulsywny okrzyk". I gdzie dokończenie tej myśli? To, że Marta koresponodowała z gazetą? Aha.
Ostatnie, co rzuciło mi się w oczy - wydarzenia po znalezieniu kartki. Rozumiem, z własnego egoizmu czy czego tam, postąpiła jak najbardziej źle, wydając wszystkie kobiety na kary, bo sama nie musiała się tym dłużej przejmować, a jednocześnie ryzykownie ochraniając Martę. Która przez cały film zachowuje się trochę niepełnosprytnie, unosząc się honorem czy odwagą w zupełnie nie tych momentach, a końcowo pogrzebując siebie i przy okazji około setkę ludzi, bo zbiera jej się na zwierzenia.
Dobrze, dość o fabule, czas o najważniejszym - o przesłaniu. Odczucia związane z nim nie są mi do końca jasne. Z jednej strony morały przewijają się w każdej klatce, z drugiej, postacie bogatsze pod względem wnętrza (a raczej jedyna postać) to Niemka, narratorka, i to ją tutaj najbardziej zrozumiałam (nie wiem, czy takie był zamierzenie realizatorów). Jej uczucia zostały oddane naprawdę dobrze - ale czego innego się spodziewać, jeśli ona sama o nich opowiada? Każdy film, jak sądzę, który opowiada o wojnie, wzbogaca i kształci odbiorcę, bo jakiego by kiczu nie wcisnąć, zawsze odbije się na nim ślad ponurej prawdy. Choć jeśli prawda przekazywana jest w opakowaniu z prawdy i realiów, to jeszcze lepiej.
Nie mniej jednak, film ma dużo plusów, jak narracja Niemki, która w miarę rozsądnie tłumaczy swoje zachowanie. W tym przypadku to ona jest tu tą lepszą stroną, pomimo, że na końcu balansuje między czarnym charakterem a bohaterką. Niespotykane zazwyczaj przy polskich produkcjach.
Ogółem film wydaje się być krótki przez to rozdzielenie na komentarz-wspomnienia. Nie jest to jednak wada, jak i przedstawienie dwóch kobiet, którym przypadło spotkać się w niesprzyjających okolicznościach. Gdyby stało się to gdzieś indziej, w innym czasie, jestem lewna, że mogłyby się zaprzyjaźnić. Z pani oficer aż wyziera samotność (dlatego prawdopodobnie znalazła sobie pupilkę), a z Polki-nie-wiem-co-robię potrzeba zaufania czy tam oparcia.
Nie zmienia to faktu... dobra, to tylko młócenie ozorem po próżnicy. Nie byłabym jednak sobą, nie myśląc o aktorach, a para Polaków wydaje mi się naprawdę niefortunnie wybrana. Nie mówię, że zagrałabym to lepiej, ale chwilami sztuczność tych uczuć powodowała u mnie chęć dowiedzenia się więcej nawet o psie, który zginął, którego imienia nie pamiętam, a ktoś po nim płakał.
Na koniec tylko ocenię te niekonwencjonalną formę filmu. Rozumiem i nie czepiam się za wstawienie jedynie zdjęć z komentarzem, skoro wyjaśniono to śmiercią reżysera. Tak samo nawet z tymi niezamkniętymi wątkami " spotkania po latach". Jednego tylko nie mogę się domyślić - możliwe, że to gdzieś orzeoczyłam, ale czy kobiety w końcu porozmawiały na tym statku, czy nie? Czy tylko dostrzegły się nawzajem?
Na te pytania nikt już prawdopodobnie nie odpowie, a szkoda, bo nawet pojedyncze sceny z filmu mogłyby być pokazane na lekcji historii.
Zdjęcie mojego autorstwa z telefonu.